wtorek, 22 września 2015

Misja na Marsie - Dolomity

W drodze powrotnej z Alp, przejeżdzaliśmy, "akurat, przypadkiem. Z tragarzami" przez Cortinę D'Ampezzo w sercu Dolomitów. Same Dolomity to góry o specyficznym magnetyźmie, wywołującym oszałamiające zauroczenie. Oczy przeciętnego człowieka, nawykłego do robienia zakupów w biedronce tj. Polaka, nie przywykły do obrazów gór skalistych innych niż te typu alpejskiego (czyt. nasze Tatry :) A tu kraina przypominająca raczej przebitki jakie funduje nam NASA ze swych marsjańkich misji bezzałogowych. Dla mnie to już druga wizyta na tej "planecie". Jednak zauroczenie nie osłabło, a pogoda od siebie dodała pieprzu i soli do całego spektaklu światła, barw i kształtów...

Sonda wylądowała na Marsie tuż przed północą. Satelita rozświetlał monument o nazwie Tofana Di Rozes 3225m n.p.m. na którym to już byłem kilka lat temu z misją intergalaktyczną z kosmonautką o kryptonimie AMG :)





 Marmolada - najwyższy szczyt Dolomitów, 4 lata temu dużo wyraźniej widać było schodzący lodowiec... Czyżby globalne ocieplenie dotykało również "czerwoną planetę"?


 "Łazik Marsjański" :)


 Ferraty

 Mars i pierwsze oznaki zieleni i życia






 Smugi fotonów z gwiazdy centralnej, przedzierające się przez marsjańską atmosferę

Poniżej pełne oblicze Marsa




 Japończyków z aparatami można spotkać nawet na Marsie :)

 Pierwszy kontakt z pozaziemską istotą







 Ziemska stacja kosmiczna o kryptonimie Cortina D'ampezzo.
Ps: rozpoznaj "ziemianina", co robi zakupy w biedronce... :)




 Niebiosa się rozstąpią - UFO ląduje...

 Front burzowy






Tofana Di Rozes w obłokach



Polacy na Marsie

Było tak: Na marsie wylądował amerykański statek kosmiczny. Amerykanie szykują się do wyjścia z lądownika, ale zanim się spostrzegli przybiegli mali marsjanie i zakneblowali i zaspawali im drzwi... 
Amerykanie zdziwieni, patrzą po sobie i krzyczą z wnętrza statku do marsjan: Otwórzcie! Tu Amerykanie, przybywamy w pokojowych zamiarach z planety Ziemia. Otwórzcie, mamy dla was prezenty...
Na co jeden z marsjan mówi:
-taa, prezenty... Polacy też mieli dla nas prezenty...
-Polacy??? jakto Polacy? to oni tu byli przed nami?
-Tak!
-A jakież to polacy mieli dla was prezenty?? - pytają coraz to bardziej zdumieni amerykanie
-Nie wiem co to było, ale nazywało się Wpier##l i każdy to dostał!
:))


piątek, 11 września 2015

PIĘKNA NIEZDOBYTA

Góra Matterhorn (Monte Cervino) 4478m n.p.m.
Jak to mawiają, jeden z najpiękniejszych szczytów. Góra symbol. 
Od najmłodszych lat oglądałem ją na jakimś malowanym obrazie, na ścianie u Ciotki, na każdych jej imieninach, niezdawałem sobie wtedy jeszcze sprawy co to takiego. Wiele lat temu, zaraz po zejściu z Mont Blanc, ujrzałem na wystawie sklepowej w Chamonix wielki plakat z piękną fotografią Matterhorna o wschodzie słońca. Od tamtej pory zawsze gdzieś był z tyłu głowy, jako cel, marzenie.

Jak dla mnie cel bardzo ambitny.

Cel kilka miesięcy temu zaczął nabierać realnych kształtów. Wiara w jego zdobycie rosła z dnia na dzień. Czasami nawet, nie wyobrażałem sobie, że może się nie udać. 
Kiedy już przybyliśmy do Cervini, miasteczka we Włoszech u podnóża góry, mgła i strugi deszczu unimożliwiły nam chociąż rozpoznanie terenu. Następnego dnia kurtyna się podniosła, i spojrzeliśmy na górę w całej jej okazałośći, pięknie ubraną w białą "kieckę":) Widok i towarzyszące uczucia dość skrajne. Z jednej strony widok oszałamiający i zwalający z nóg, z drugiej, budządzy troche grozy. Aż przełknąłem ślinę, myśląc "Na co ja chce się porwać z moim doświadczeniem, chyba przesadziłem. Na zdjęciach nie wyglądało to aż tak..."



 Pierwszy kontakt wzrokowy

 Miasteczko Cervini

Zanim ruszyliśmy na naszą górę, mieliśmy braki w aklimatyzacji. Przed wyjazdem nic powyzej Rysów nie było. Miały być 3-tysieczniki w Dolomitach, ale ale strugi deszczu nas wygoniły. Wiec szybka aklimatyzacja na miejscu - trekking w okolicach Matterhornu...




 ToiToi - Towar pierwszej potrzeby w Alpach. Specjalnie dla nas, 2 kabiny dostarczane przez helikopter ratowniczy :P


 Hm, Podobno ta koparka utkneła tu jeszcze przed Wielkim Zlodowaceniem :) A tak na poważnie, trwa rozbudowa infrastrukury narciarskiej. Zwrócił moją uwagę ciekawy kontrast surowości śniegu, szczelin i wielkiej kopary, która w tym kontekscie wygląda jak mały robaczek przedzierający się prze swój mikrokosmos.


Nadszedł dzień, kiedy to należy powiedzieć: Dość opierdalania, robota czeka... 
 Okolice S.Abruzzi


We mgle zgubiliśmy drogę wpuszczając się 1,5h w kruchy, dość eksponowany teren. Na drugi dzień, widządz z góry przez co chcieliśmy przejść, dziękowaliśmy niebiosom, że nie brneliśmy w to dalej, tylko zawróciliśmy i znaleźliśmy właściwą drogę. Ale jak to było w fimie "Głupi i Głupszy" - przeszliśmy tego dnia 1/6 drogi nie w tym kierunku. Tym razem "góry skaliste były bardziej skaliste" :)

Na zdjęciu Piotr szukający możliwości wydostania się na skróty z czarnej dupy.


Niedotarcie tego dnia do schronu Carell, chcąc, nie chcąc zmusiło nas do biwaku na wysokości około 3100m. Biwaku pod chmurką, aczkolwiek w przypadku tej pogody - nad chmurką...Ta noc to był dar od niebios. Można by powiedzieć, że to była najpiękniejsza noc, jaką niestety musiałem spędzić z drugim facetem :) Na szczęście mieliśmy osobne śpiwory, a ja zamiast spać pół nocy robiłem zdjęcia Alp rozświetlonych od blasku księżyca na tle drogi mlecznej...





 Nasz biwak


 Światła Cervini pod suptelna mgiełką i blaskiem ksieżyca, widziane z naszego biwaku

 A tu mała informacja na temat powyższego zdjęcia. Przebudzony i porażony widokiem czystego nieba, kiedy to już księżyc zaczynał się chować za granią i nie rozświetlał już tak nieba, dzięki czemu wyraźniej i wiecej było widocznych gwiazd, przystąpiłem do robienia kolejnej partii zdjęć. 
Ustawiłem aparat na swoim tzw. "mikrostatywie", ekspozycja 30sek, f/4, iso500, ogniskowa 10mm, odpalam i czekam... w tym momęcie miałem projekcję jak symulacja graficzna na Discovery Chanel. To nie był widok zwykłej spadającej gwiazdy... Wyraźnie widziałem jak z kosmosu do atmosfery wpada jakiś meteoryt, leci płonie, rozpada się części które dalej lecą i płoną i zaraz gasną. Wszystko trwało może sekunde może trzy. Ale tak z bliska i tak wyraźnie nigdy czegoś takiego nie widziałem. Podekscytowany, patrze na aparat który jeszcze naświetla matrycę i zastanawiam się - czy mój arcy szeroki kąt obiektywu objął to zjawisko..? Czekam aż migawka opadnie... przeglądam i... JEST!!!! Fakt na zdjęciu widać tylko biąła grubą krechę ale dla mnie to coś wicej. Trzeba pamietać, że taki obiektyw mocno "rozciąga" perspektywę, wieć, owa krecha jest optycznie mocno wyszczuplona przez szkło szerokokątne. Z drugiej strony, dobierając inną ogniskową, nie ująłbym na jednym zdjęciu góry i takiej połaci nieba, a co za tym idzie owego meteorytu.

Była godzina 2:49. Podekscytowany, dalej robiłem zdjęcia gór na tle gwiazd...


O brzasku... Zimno i pięknie...









 Wchodząc w trawers prowadzący do przełęczy Lion i samej Grani Lion

 Schodzący lodowiec

Zwykle, z innych opisów wynikało, że w sierpniu sprzęt zimowy zakłada się w kopule szczytowej... dla nas aż tak chojnie nie było. Raki od 3300 na nogach... Wszystko zmrożone. Napewno nie zapomnę kamienia który leciał prawie w poziomie (?!) 2m od mojej czaszki, z prędkośćią pocisku, wydając jakiś świerszczący dźwięk od przecinającego powietrza. Zrozumiałem, że od tego miejsca kończy się zabawa i warto być już bardziej skupionym.




 Na werandzie schronu Carell 3835m n.p.m.







 Już tak blisko... pozornie... Widok ze schronu Carell




 Można wydac 10 tys pln na pobyt w domku nad wodą na Malediwach, ale kto spał w domku w niebie nad chmurami? No kto? :)


Z odcinka od Carella w kierunku szczytu już nie miałem odwagi nosić przypiętego aparatu i dwóch obiektywów do paska od plecaka. Na szczęcie było gopro na czajniku. 
Ale co by niebyło to ilość śniegu, zasypane punkty asekuracyjne, za wolne tępo wspinania, zmusiło nas do podjecia smutnej decyzji o odwrocie bez osiągniecia wierzchołka. Zabrakło około 400m przewyższenia. Mimo dość wczesnej decyzji o odwrocie, z powrotem do schronu Carell dotarliśmy około 22:00, szukając w blasku księżyca drogi powrotnej i punktów do zjazdu. Odetchnąłem z ulgą, kiedy już stanłem w progach schronu. A jak to ujął mój kompan - "Prawdziwie męska przygoda" Cokolwiek to znaczyło :)



 W schronie Carell

Rankiem ostatni rzut oka i czeka nas jeszcze długa droga w dół...





Człowiek patrzy na to miasteczko z góry. Wszystko wydaje się takie małe, ale takie bliskie. Jednak mimo wszystko wyraźnie odczuwa się to, że jest się w zupełnie innym świecie. Kawał drogi przed nami, zanim zamiast roztopić śnieg na wodę, będę mógł odkręcić kran...